Zapomnialem jak sie pisze.Tyle czasu nie mialem ochoty ani powodu ze wyszedlem z wprawy.Inna sprawa ze nie mam o czym pisac i co za tym idzie nie moge rozwinac skrzydel.Tylko ze...pisac ciagle na ten sam jeden temat to zadna przyjemnosc,tym bardziej ze sam w sobie on nie jest przyjemny.Ilez mozna ciagnac"...zle sie czuje,zycie jest do dupy,Marta znowu mnie olala"?Ktos (powtorze,Ktos) slusznie zauwazyl wczoraj ze sie nad soba uzalam.Podpisuje sie pod tym.Na swoje usprawiedliwienie dodam tylko ze czasem poprostu nie jest latwo,zwlaszcza gdy nie ma nikogo kto moglby wesprzec.Dobra,wiem...takie tam moje pitu-pitu,jak bym chcial i sie zawzial to wszystko wygladaloby inaczej.Pytanie:ilu takich twardych ludzi stapa po ziemi ktorym wychodzi wszystko co sobie zamierza,nie poddaja sie uczuciom i potrafia z kazdego kryzysu wyjsc obronna reka?Fakt ze daje ciala ale pewien margines na zwykla ludzka slabosc tez prosze przyjac.
Chcialbym kiedys w tym miejscu napisac cos naprawde glebokiego i wartosciowego.Ale jesli beded znajdowal sie w takim stanie umyslu jak w tej chwili to marne sa na to szanse.Jest godzina 8 z minutami,za kilka chwil wybieram sie na zajecia a w glowie pustka.To nie tak powinno byc.Pamietam jak wstawalem rano z lozka z glowa wrecz kipiaca o mysli,planow,jakichs smiesznych wizji,czulem ze pod grzywka to cos galaretowego zyje i ma sie dobrze.A teraz?Bieda.Bardzo monotematyczne skojarzenia,ciagle w kolko ten sam zestaw skojarzen i mysli.To o czym kiedys pisalem:wakacje,dluzsza przerwa,ucieczka - to jest dobry pomysl.Szkoda ze chwilowo nie ma na to szans.
Jako ze zaraz na zajecia i ze ta notatka nie wzbija sie pozimem ponad chmury bedzie na koniec szybko i z pozytywnym akcentem:obiecuje ze niedlugo bedzie lepiej i znacznie bardziej kolorowo.A co,ze ja nie dam rady?!
Ktos (znowu Ktos,i to nie jeden) powiedzial ze powinienem wierzyc w siebie bo mam duzo zalet i wartosciowy ze mnie czlek.Hmm...nie pisze tego zeby sie chwalic daleki jestem od tego,nawet nie uwazam podobnie.Co do tych zalet oczywiscie..,Inna bajka ze co do tej wiary...to racja,podobnie jak z tym uzalaniem sie,trzeba cos z tym zrobic.Tylko ze jest ciezko zbudowac tak poprostu wiare w siebie,pewnosc siebie.Potrzeba czegos co to wznieci i spowoduje wzrost.Moge probowac tak poprostu zalozyc sobie ze "...od dzisiaj bede pewny siebie i uwazal za wartosciowego czlowieka..." tylko co to da?Ciezko powiedziec czy sie uda czy nie w kazdym razie mam zamiar posluchac.
Wogole zaczne isc sobie na przekor,to moze byc jak zwykle ciekawe.Powiadaja ze przyzwyczajenia staja sie druga natura czlowieka.Wlasnie tak nauczylem sie cierpliwosci ktora nigdy nie grzeszylem,na przekor,na sile,bo warto.Tak wiec teraz tak bede sie zachowywal,oleje Marte,przestane sie mazac jak gnojek itp.itd.Bo to doprawdy zalosne ze w rok(!) po rozstaniu chodzi mi to jeszcze po glowie.Wstyd.
Hem...przypomnialo mi sie jeszcze ze wszyscy ci ktorzy tak bardzo ladnie o mnie swego czasu mowili i wyrazali sie w superlatywach po jakims czasie zauwazali ze wcale nie jest tak rozowo i w miare uplywu czasu delikatnie odsuwali sie coby nie miec ze mna za wiele wspolnego.To tez o czyms swiadczy...