Komentarze: 1
Chcialem zaczac od slowa "jestem",ale kiedy pomyslalem o tym ciagu epitetow jakie nasunely sie od razu na mysl,zrezygnowalem. Epitetow jak najbardziej niepochlebnych. Dzisiaj,wczoraj,tydzien temu,ponad pol roku...caly czas mam w glowie jedno wielkie przeklenstwo. Nie wiem czy pisalem o tym wczesniej...Hmmm...bardzo latwo byloby zwalic wszystko na Marte, odwrocic sie od niej, wsciekac sie i dac upust najnizszym instynktom.Tak mi sie zdaje...A ja kurcze tak nie umiem. Caly czas uwazam ze to ja ponosze wiekszosc winy. Taka pokretna logika: gdybym byl lepszy, inny, bardziej jej pasowal to bylibysmy razem.A nie jestem, dlatego jestem sam, dlatego Marta mnie zostawila. To pewnie dlatego, ze Marta niemal idealnie pasowala do takiego idealu jaki kazdy nosi w glowie (nawet jesli sobie nie zdajesz z tego sprawy,to i tak napewno cos takiego istnieje). i ciezko jest mi sie pogodzic z mysla o stracie takiej osoby. Ja wiem, ze nie ma osob niezastapionych, na swiecie jest mnostwo ludzi, wielu lepszych od niej. Ja to wszystko wiem, tylko wytlumaczcie to mojemu sercu...To jest sedno sprawy, dla mnie uczucia i rozum sa bardzo wyraznie rozgraniczone. Nad uczuciami nie panujemy, one wlasnie od tego sa, taki zywiol ktory ubarwia nasze zycie poprzez niekontrolowane i spontaniczne rekacje. Mozna je tylko mniej lub bardziej ukrywac i maskowac, ale nie kontrolowac, co to to nie! Jedyny znany mi sposob wplywania na odczucia, to cos na ksztalt sugestii, cos jakby...posrednie sterowanie.Poprzez pewne dzialania do celu.Kurcze, nie opisze tego teraz, brak mi pomyslu.
Myslac o Marcie (czyli 90% czasu jakiego nie spedzam spiac)...najlatwiej byloby oddalic sie od niej,zapomniec, zatrzec w pamiec.To byloby najprostsze...No wlasnie, najprostsze! A to nie ma byc najprostsze. Wiedzialem od poczatku, ze decydujac sie na pozostawanie w bardzo bliskim otoczeniu Marty bede bolal duzo,duzo mocniej niz gdyby sie oddalil, a mimo to... Poprostu jestem glupi, nie lubie miec latwo i za bardzo cenie niektorych ludzi, za bardzo mi na nich zalezy. Swego czasu zaufalem Marcie "in blanco", teraz wiem ze to sie oplacilo. Nie chce tutaj pisac peanow pochwalnych na jej czesc, chociaz zasluguje. W momentach najwiekszego kryzysu to wlasnie ona jak mogla starala sie mnie podniesc na duchu i wyciagnac z bagna. Nikt inny sie nie staral... W momencie gdy na jednych zawiodlem sie tam gdzie myslalem ze bede mogl liczyc, pomocna dlon zostala wycignieta z miejsca ktorego bym sie wogole nie spodziewal. Warto bylo wczesniej pozostac blisko, zaoferowac lojalnosc i oddanie. Przyjaciol poznaje sie w biedzie. Teraz za zadne skarby swiata nie oddalbym tej istoty, nie chce znowu przezywac kolejnego rozstania, mimo ze moze niby mniej powaznego, ale dla mnie rownie waznego. Bo tutaj juz nie chodzi o bycie z kims, ale o czlowieka...Jesli o mnie chodzi to stane na uszach zeby miec Marte przy sobie (duchowo). Nie mam zwyczaju ufac ludziom za darmo, wiekszosc najchetniej poslalbym w kosmos w nagrode za piramidalna glupote;Marty nie oddalbym za zadne skarby swiata. I jesli gdzies istnieje jakas sila wyzsza to ja calym soba BLAGAM, niech tak sie stanie...
Dobra, koniec melodramatow, czas na... nie, nie na piknik. Chociaz do tego mam coraz wiecej "uprawnien";-) Nauczylem sie robic spaghetti. Dobra, nie smiac sie, wczesniej nie robilem. Tak wiem, ze to proscizna ale wczesniej nie mialem okazji. Fakt faktem, jak opyli sie na raz 0,5 kilo zarcia to czlowiekowi robi sie blogo na duszy. W dodatku jesli zrobil je sam i wyszlo mu przepyszne to jest pelnia szczescia. Mam dziwna swiadomosc ze powinienem juz spac...Dochodzi druga, zasiedzialem sie nad sprawkiem...Hmm...chcialem cos o muzyce jeszcze napisac, ale nie zdaze. no dobra. Koniec nudzenia. Jesli czytasz cokolwiek z tego co tworze, zostaw nawet najmarniejszy wpis. Uciesze sie. I cytacik na koniec (Wintersun gra pieknie, poprostu wspaniale...):
Time is the death and the healing
Take your last breath, 'cause death is deceiving
Time is the past, now and tomorrow
Days fly so fast and it leaves me so hollow