Archiwum 21 października 2005


paź 21 2005 139 wpis /Nihil novi/
Komentarze: 5

Drugi wpis w ciagu jednego dnia? Dlaczego nie, zwlaszcza ze przemyslen starczyloby na 3 takie blogi. Kiedys kiedy mialem jeszcze ochote interesowac sie wszystkim co mnie otaczalo prawdopodobnie moglbym non-stop siedziec i wypisywac swoje fascynacje w tym miejscu. Teraz nie potrafie byc juz taki jak wczesniej.

Doszlismy dzisiaj z kolegami do wniosku ze politechnika wypacza nasza psychike, zmienia sposob postrzegania swiata i ogolnie zle wplywa na nasz rozwoj. Dlaczego? To moze zrozumiec tylko ktos kto postudiuje tutaj chwile, zasmakuje nauki i pozna ludzi. Fakt, w normalnym kraju kazdy z nas po studiach bylby rozchwytywanym specjalista i wysilek wlozony w studia zwrocilby sie bez problemu. Ale nie tutaj, nie w tym chorym miejscu. Kiedys bylem idealista, zalozylem ze przez 5 lat sie przemecze, ze dam rade a pozniej bedzie juz z gorki. Zawiodlem sie podwojnie, po pierwsze dlatego ze juz teraz nie daje rady. Nie jestem taki twardy i pozbawiony uczuc jak sadzilem. Wiecej, myslalem ze polibuda utrzyma je na uwiezi, stlamsi i zniszczy...A stalo sie wrecz przeciwnie, dlugotrwaly brak normalnych relacji spowodowal eskalacje moich potrzeb. Druga oznaka mojego frajerstwa to mysl ze jak sie naucze to pozniej bede mial silna pozycje. Gowno prawda, jesli gdzies stad nie pojade to wpadne w sidla zalozone przez ludzi wywodzacych sie z poprzedniej epoki dla ktorych nie jest istotne to co soba reprezentuje ale to zeby wszystkim bylo dobrze. Ja ogolnie mam w nosie taka zabawe, prawdopodobnie po studiach nie bedzie mnie tutaj... Chce zyc normalnie i cieszyc sie zyciem.

Tak wiec nie jest latwo przetrwac to wszystko, co najciekawsze najtrudniejszy okres moich studiow przeszedlem z usmiechem na ustach. Dlaczego? Bo pomogla mi Marta, dzieki niej bylem szczesliwy i mialem chec walczyc i starac sie. Pozniej juz teoretycznie bylo z gorki ale mnie z kolei nie chcialo sie juz starac bo stracilem motywacje i (jak mi sie zdaje) sens dalszego dzialania. Teraz potrzebuje wsparcia i duzej ilosci wiary i samozaparcia aby dociagnac ten wozek do mety i cos dalej ze soba zrobic. Potrzebuje...potrzebuje Ciebie.

myslak : :
paź 21 2005 138 wpis /Wechikul czasu/
Komentarze: 0

Tytul zupelnie nie zwiazany z tym co chodzi mi po glowie, doslownie przed chwila skonczylem grac utwor Dzemu i postanowilem jakos wykorzystac jeszcze te piosenke. Nie lubie pisac w dzien, zycie jakie mnie otacza nie pozwala sie zanadto skupic. Gdybym jednak odwlekl te chwile na pozniej pewnie zapomnialbym co mam do przekazania(co swoja droga ostatnio i tak nie jest latwe, przelanie mysli na ekran sprawia mi ostatnio sporo trudnosci). Siedze tutaj spokojny, ochlonalem juz po spotkaniu jakie odbylem wczoraj, wielka radosc jaka mi towarzyszyla okrzepla, czuje sie dziwnie.Bylbym najszczeliwszym czlowiekiem na ziemi, ale...No wlasnie, zawsze musi byc jakies "ale". Poslugujac sie przesada, bedac wiezniem od wolnosci dzieli cie "tylko" 1 metr grubosci muru za ktorym funcjnuje normalny swiat, stojac na ulicy dzieli cie "tylko" grubosc szkla od eksluzywnego samochodu... I tak dalej... Bedac w stanie okreslanym jako zakochanie czesto dzieli cie pare centymetrow od osoby ktora kochasz. Lecz coz z tego skoro w kazdym z tych przypadkow istnieje znacznie wieksza bariera ktorej nie da sie zmierzyc zadna miara a ktora zamiast do nieba zssyla nas na ziemie?
Kazdy z nas chce byc szczesliwy, taka ludzka natura. Skupiajac sie na prostych ludzkich odruchach i zapominajac o receptach na szczescie jakie sugeruja nam przerozne religie, kazdy z nas robi to co uwaza za konieczne aby byc zadowolonym z zycia, kazdy ma na to inne spojrzenie. Ale nie zmienia sie glowna mysl:chcemy byc szczesliwi. Pieknie jest gdy osiagamy ten stan, swiat wydaje sie najlepszym z mozliwych miejsc do zycia bez wzgledu na problemy jakie ze soba niesie. Zycie plynie a my sie nim cieszymy, sprawia nam radosc, satysfakcje i dostarcza mnostwa wrazen.
Podobno (tak przynajmniej staraja sie dowiesc niektorzy) to jak bardzo jestesmy szczesliwi zalezy tylko od nas samych. Jest w tym cos prawdy, ale nie wspialem sie jeszcze nigdy na poziom na ktorym sam decydowalbym o swoim szczesciu. Jestem slaba istota ktorej do szczescia potrzeba drugiej osooby. Wydaje mi sie ze znalazlem swoj sposob osiagniecia szczescia. Wiem jak sprawic sobie radosc, wciaz ucze sie kolejnych sposobow. Ale jestem tez glupi... Nie nauczylem sie korzystac w pelni z malych radosci, zawsze gdy przydarza mi sie cos dobrego gdzies w glebi, w tle czai sie swiadosc braku i ona odbiera mi cala radosc.
Czasem bedac szczegolnie smutnym z zalem wysylam w przestrzen pytanie "Czym sobie zasluzylem?" i "Czy wymagam tak wiele?". Szukam swojego miejsca na tym swiecie, lecz nie znajduje. Chce byc szczesliwy, ale nie potrafie. Brak tej drugiej osoby determinuje moje zycie, to ze nie potrafie sie cieszyc tak jak kiedys.
Robie sie zgorzknialy, alienuje sie, separuje i dziczeje. Czasem juz nie wierze w dobre rzeczy na tym swiecie. Jak bardzo nieodwzajemnione uczucie potrafi dokuczyc czlowiekowi. A wiem... wystarczyloby proste "Tak" zeby moje troski zniknely. Wydaje sie to za proste zeby bylo prawdziwe? Mozliwe...
Zachodzaca powoli degradacja. Sam odpowiadam za swoje zycie. Pozwalam na to. Nie chce zyc meczac sie. Nie wiem co dalej.
Kilkanascie centymetrow miedzy mna i nia. Mentalnie-bariera nie do przeskoczenia.
Wiele bym za Nia oddal, gdybym tylko mogl. Podobno jestem staroswiecki a moje zasady sa chore, w dzisiejszym swiecie to mozliwe. Ale to swiat gdzie normalnym jest wyscig szczurow... Nie pisze sie na to, ja normalnosc znajduje gdzie indziej.
Pisalem wczesniej o tym jaka dziwna konstrukcja sa ludzie, czy nie mam racji?

Nie wypowiem slowami tego jak czasem podle sie czuje, kto przezyl zrozumie, kto nie przezyl... ten ma szczescie.

myslak : :